Podróże z Minicat - Chalkidiki (Grecja)
Rok 2020 jaki jest każdy wie i nie ma co na ten temat specjalnie się rozwodzić. Podróżowanie w czasach pandemii jest bardzo utrudnione i poza kilkoma letnimi miesiącami – praktycznie niemożliwe. Cóż jednak zrobić, gdy już rok wcześniej zamarzyła nam się podróż do ukochanej Grecji? Pomimo przeciwności losu, należało zrealizować swój plan.
Hellada to dla nas najlepsze miejsce na udany urlop, byliśmy tam już wielokrotnie, jednak do tej pory były to zawsze wyspy a na miejsce dostawaliśmy się samolotem lub promem. Tym razem plan był inny - pakujemy się do samochodu i zabieramy ze sobą Minicata i jedziemy na kontynent a ściślej rzecz ujmując na Półwysep Chalkidiki :) Plan trochę szalony, co wielokrotnie powtarzali nam znajomi i rodzina. Co więcej, na krótko przed zaplanowana na wrzesień datą wyjazdu, Grecja mocno ograniczyła możliwości dostania się na swoje terytorium drogą lądową. Do dyspozycji było tylko jedno przejście graniczne w miejscowości Promahonas - granica z Bułgarią. Do przejechania ze Śląska mieliśmy ponad 1700km dlatego ze względu na dłuższy czas zarezerwowany na tą podróż wybraliśmy trasę nieco wolniejszą - przez Rumunię z noclegiem w miejscowości Timisoara. Do wyjazdy przygotowywaliśmy się bardzo sumiennie, zarówno merytorycznie jak i praktycznie. W efekcie szybko okazało się, że niezbędny będzie dodatkowy kufer do Forestera by pomieścić nas dwoje, katamaran i cały ekwipunek sportowo - wypoczynkowy. Tutaj sprawdziła się testowana już przez nas konfiguracja w Suzuki z platformą na hak, tym razem jednak cały Minicat 460 zmieścił się w środku, zaś do kufra poszły stolik, krzesła turystyczne, deska sup i masa akcesoriów. Biorąc pod uwagę akwen na jakim mieliśmy zamiar żeglować, konieczne było zabranie silnika elektrycznego, którym był Torqeedo 1103.
Wybór miejsca na wypoczynek - niezwykle istotne ponieważ chcieliśmy jak najwięcej czasu poświęcić na żeglowanie i eksplorację linii brzegowej, zatoczek, małych plaż. Jeżeli ktoś miał okazję przeczytać jedną z poprzednich naszych relacji, ten wie, że duże znaczenie w podróżowaniu z własną łódką ma położenie miejsca noclegowego. Nie inaczej było w tym wypadku. Ponieważ nasz plan zakładał dwie lokalizacje w czasie dwutygodniowego pobytu, ważne było by katamaran mógł być cumowany niemal pod naszym okiem. Po wielu godzinach poszukiwań zawęziliśmy obszar do półwyspu Sithonia - patrząc na Chalkidiki mamy trzy palce - idąc od zachodu - Kassandra - najbardziej oblegany przez turystów, imprezowy, tętniący życiem. Następnie Sithonia - znacznie spokojniejszy - zwłaszcza jego wschodnie wybrzeże i ostatni palec Athos - enklawa zarządzana przez mnichów, na która nie mają wstępu kobiety, a turyści płci męskiej, w ograniczonej ilości, na podstawie specjalnej wizy. Przy wyborze miejsca jak zwykle bardzo pomocna jest dla nas aplikacja Google Earth, dzięki której określamy punkty warte odwiedzenia, zarówno od strony lądu jak i w tym wypadku - od strony wody. Ponadto możliwość umieszczania zdjęć przez użytkowników daje pojęcie o widokach które zastaniemy. Udało nam się znaleźć miejsce, co do którego byliśmy zgodni, że to najlepsza baza wypadowa do żeglowania na Minicat. Masa zatoczek, małych wysepek, bliskość brzegu, dawały pewne poczucie bezpieczeństwa. Nie planowaliśmy wypływać daleko w głąb morza a raczej trzymać się jego linii. Znaleziony kemping z dwoma domkami murowanymi do wynajęcia znajdował się naprzeciw wyspy Diaporos. Miał własną plaże, a w najbliższy sąsiedztwie było tylko kilka domów i stałych przyczep kempingowych. To było to. Szybki kontakt mailowy z właścicielką, domek jest wolny w interesującym nas czasie, tak więc mamy pierwszą miejscówkę. Drugiej postanowiliśmy poszukać już na miejscu, w zależności jak rozwinie się sytuacja.
Nadeszła pora wyjazdu, oczywiście żeby jeszcze bardziej poczuć się jak podróżnicy w czasach zarazy - Grecja wprowadziła dodatkowy wymóg do przekroczenia granicy lądowej - posiadanie ważnego testu z wynikiem negatywnym na Covid wykonany nie wcześniej jak 72 godziny przed przekroczeniem granicy....Nieco komplikowało to całe przedsięwzięcie, ponieważ trzeba było się wyrobić w konkretnym czasie i to liczonym od momentu wykonania testu a nie otrzymania wyniku... Na tym etapie nasze determinacja była już tak silna a konieczność resetu po bardzo pracowitym sezonie tak duża, że jedno dodatkowe utrudnienie nie mogło pokrzyżować nam planów. Po omówieniu test wykonaliśmy na dzień przed wyjazdem a kolejnego dnia o 6 rano wynik negatywny w języku angielskim był już na naszej skrzynce mailowej. Jest zielone światło, więc w drogę!
Nasza trasa przebiegała przez następujące kraje: Czechy, Słowację, Węgry, Rumunia, Bułgaria i wreszcie Grecja. Niemal w każdym z tych krajów (poza Rumunią) drogi są płatne, dlatego w winiety zaopatrzyliśmy się już wcześniej. Czechy jak wiadomo mają naklejaną, pozostałe kraje elektroniczną, natomiast w Grecji płatność za drogi, mosty czy tunele odbywa się na bramkach. Przy tej okazji warto przypomnieć każdemu kto chciałby wybrać się do Grecji, ale też jakiegokolwiek innego kraju, że trzeba mieć przy sobie komplet dokumentów samochodu, włącznie z zieloną kartą, czy też upoważnieniem do użytkowania samochodu za granicą w przypadku leasingu.
Droga przebiegła bez większych problemów, wyjechaliśmy w piątek przed południem zaś do Timisoary dotarliśmy przed 21. Wcześnie rano po szybkim śniadaniu udaliśmy się w dalszą drogę do miejsca docelowego. Przejazd przez Bułgarię, podobnie jak i Rumunię nie należy do przyjemności, kiepska jakość infrastruktury, mała autostrad powoduje, że podróż dłuższy się i jest męcząca. Najgorszy odcinek to górskie serpentyny w Bułgarii, szczególnie gdy trafi się za kolumnę tirów.
Granice, pomimo przywrócenia kontroli ruchu pokonywaliśmy niemal z biegu, czas oczekiwania wynosił góra kilkanaście minut. Nieco inaczej było na granicy pomiędzy Bułgarią a Grecją, na której należało okazać poza negatywnymi wynikami testów na covid, również kod QR który przychodził mailem po uprzedniej rejestracji w tym samym dniu w którym planowany był wjazd do tego kraju. Tutaj pojawił się jedyny problem w czasie całej trasy w obie strony ponieważ przyspieszyliśmy wyjazd o jeden dzień, nie drukując ponownie formularza zgłoszeniowego, przez co kod QR nie dotarł do nas w dniu przekroczenia granicy - czyli w sobotę, tylko w niedzielę zaraz po północy... Sam brak kodu nas nie martwił bo wcześniej oglądając relacje z podróży wielu caravaningowców, wiedzieliśmy, że tak może się zdarzyć i wystarczy tylko wydruk. Zapomnieliśmy jednak o zmienieniu daty. Pogranicznik grecki stwierdził, że nie ma kodu, jest niezgodność formularzu, więc to duży problem i musimy zaczekać do kolejnego dnia by przejechać - zgodnie z planem podróży. Twardo optował przy swoim, że wjazd w dniu dzisiejszym jest niemożliwy i musimy czekać. Trwało to dobrych kilka minut w czasie których wesoło rozmawiał sobie ze swoim bułgarskim kolegą po fachu. Ostatecznie machnął ręką i wjechaliśmy :) Pozostał przejazd przez całą Grecję w kierunku do Saloniki i dalej na południe na Sithonię. Ostatecznie cel osiągnęliśmy około godziny 20.
Miejscowość w której spędzaliśmy pierwszy tydzień - Galini Agiou Nikolaou - spełniła wszystkie nasze oczekiwania, cicho, spokojnie, na uboczu. Kemping składający się z kilku przyczep należących do jednej wielopokoleniowej rodziny, oraz dwa małe domki. Naszymi sąsiadami była sympatyczna rodzinka z Bułgarii. Rano okazało się, że w porównaniu z perspektywą widoku z satelity na Google Earth, wszystko jest znacznie bliżej :) Plaża z zacumowanymi dwoma łodziami rybackimi do których za chwilę miał dołączyć Minicat była raptem 20m od naszego tarasu... Sam widok - bajkowy to mało powiedziane.
Nie bez powodu Grecja to nasze miejsce na ziemi. Plaże i zatoczki Krety - Balos, Elafonissi, urokliwe miejsca Krety czy też klify Kefalonni, zawsze chętnie do nich wracamy we wspomnieniach. Tutaj na półwyspie Chalkidiki okazało się, że kontynentalna Grecja ma równie wiele do zaoferowania co setki wysepek... Szybko zabraliśmy się do składania naszej żaglówki i przygotowania do wypłynięcia. Tak na dobrą sprawę dopiero oddalenie się od brzegu ukazało całe piękne okolicy. Miejsca których nie mielibyśmy możliwości odwiedzić stały nagle na wyciągnięcie ręki. Jedyny minus to po raz kolejny w czasie naszego wyjazdu deficyt wiatru. Na szczęście silnik elektryczny Torqeedo jest bardzo wydajny, dlatego mogliśmy pokonywać dziennie wiele mil morskich, zmieniając wielokrotnie miejsce plażowania lub kąpieli.
Swoboda jaką daję żeglarstwo jest czymś niesamowitym, każdy kto lubi spędzać czas na wodzie zapewne to potwierdzi. Można leniwie snuć się wzdłuż brzegu wykorzystując delikatne podmuchy wiatru, jak również wykorzystywać te większe szkwały do szybkiego regatowego pływania. Zarówno pierwszy jak i dugi wariant jest niesamowity. Bliskość tawern usytuowanych bezpośrednio przy plażach powodowało, że wypływając wczesnym ranem nie musieliśmy wracać do domku na obiad. Wystarczyło dobić do upatrzonej plaży i skorzystać z doskonałej greckiej kuchni. Bardzo szybko doszliśmy do wniosku, że to jeden z naszych najlepszych urlopów. Pomimo, że mieliśmy okazję bywać w miejscach bardziej egzotycznych, to właśnie na półwyspie Chalkidiki poczuliśmy co to prawdziwa wolność i odpoczynek od codzienności. Europejski raj na wyciągnięcie ręki. Z kilku rad jakie możemy mieć dla żeglarzy na małych jednostkach, to na pewno oczy dokoła głowy. Wystające skały i mielizny mogą narobić sporo problemu. W rejonie w którym pływaliśmy sporo takich podwodnych przeszkód była oznakowana, jednak lepiej jest wyposażyć się w nawigację wodną Navionics, gdzie wiele przeszkód wodnych jest zaznaczonych, poza tym można samodzielnie oznaczać napotkane niebezpieczeństwa. Natomiast samo posiadanie aplikacji i jej włączenie jeszcze nie gwarantuje w pełni sukcesu...:) Przepływając przez wyraźnie oznaczone mielizny ze skałami między wyspą Diaporos, zdarzyło nam się zahaczyć ostrogą silnika o skałę. Na całe szczęcie prędkość była minimalna, a stopa silnika miała aktywowaną funkcję która powoduje podniesienie całej kolumny w przypadku wpłynięcia na mieliznę dzięki czemu udało się uniknąć uszkodzeń. Jak się później okazało w czasie weryfikacji naszego śladu na wspomnianym Navionics, ten nieszczęsny głaz był oznaczony a my przepłynęliśmy centralnie po punkcie. Dlatego pamiętajcie, na wodach przybrzeżnych warto cały czas sprawdzać na aplikacji drogę przed dziobem w odpowiednim przybliżeniu. Czasem wydaje się, że z tak małym zanurzeniem prześlizgniemy się nad większością przeszkód, jednak wybrzeże morza Śródziemnego kryje wiele pułapek. Chalkidiki to też miejsce idealne do uprawiania innego rodzaju sportów - jak chociażby paddleboarding czy kajakarstwo, zwłaszcza tych drugich mijaliśmy na wodzie bardzo często. W naszej okolicy było sporo wypożyczalni małych łodzi motorowych lub RIBów, jednak nigdzie nie znaleźliśmy wypożyczalni małych żaglówek. Turystów z powodu panującego covida było zdecydowanie mniej, jednak cała infrastruktura turystyczna była dostępna. Po tygodniowym pobycie, zgodnie z przyjętym planem, przemieściliśmy się niedaleko wyspy Lefkada, która jest połączona tunelem pod dnem zatoki ze stałym lądem. Nasz wybór padł na maleńką miejscowość w Parku Narodowym Amvrakikos - Koronisia - swoją drogą jakże trafna nazwa w 2020 roku ;)
W drodze do nowej miejscówki odwiedziliśmy klasztory Meteory, jak również miejscowość Ioannina położoną nad jeziorem Pamvotida, często też zapuszczaliśmy się poza asfalt, gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność.
Już sam dojazd do Koronisi robił niesamowite wrażenie ponieważ do miejscowości prowadziła wąska droga położona na grobli oddzielające wody zatoki Ambrakijskiej od słodkich jezior, na których spotkać można było wiele gatunków ptaków w śród których pelikany, czaple oraz flamingi.
To senne miasteczko zrobiło na nas bardzo pozytywne wrażenie, kilka małych restauracji, port rybacki w którym zatrzymywali się również żeglarze w czasie swoich podróży, szukający cichego miejsca z dala od zatłoczonych portów w turystycznych miejscowościach. Koronisia znana jest ze swoich wyjątkowych owoców morza - krewetek i ryb a to za sprawą wyjątkowego połączenia jezior słodkowodnych, do których wlewają się fale niosąc ze sobą słone wody zatoki. Sprawdziliśmy to kilkukrotnie, owoce morza były znakomite. Czas upływał leniwie na eksploracji okolicy oraz pływania na desce sup. Korzystając z uprzejmości naszej gospodyni u której wynajmowaliśmy apartament udało się zorganizować rejs kutrem z lokalnym rybakiem Stefanosem, który obiecał zabrać nas na środek zatoki i pokazać delfiny. Była to niesamowita przygoda, która pozostawiła nam masę pozytywnych wspomnień. Koronisia to też doskonała lokalizacja jeżeli chcielibyście odwiedzić wyspę Lefkada która znajduje się odległości ok 100km. My nie mogliśmy sobie tego punktu programu odmówić, tym bardziej, że kiedyś kiedyś mieliśmy zarezerwowane wakacje na tej pięknej wyspie, jednak biuro podróży odwołało tą okalizację i w zamian wylądowaliśmy na Kefalonii. Tak więc plan z przeszłości również został odhaczony :)
Chociaż była to już nasza szósta wizyta w Grecji, była zupełnie inna od wcześniejszych wyjazdów ponieważ zabranie ze sobą Minicata otwarło nam wiele miejsc do tej pory niedostępnych lądowymi środkami transportu. Z pewnością nie była to nasza ostatnia wizyta na wodach greckich i już planujemy wypad na Cyklady, gdzie nas jeszcze nie było, tym bardziej, że również w tym roku jeden z naszych klientów zabierał swojego Minicata samolotem na urlop na jedną z greckich wysp. Jak widać logistyka nie jest tu przeszkodą, chociaż wymaga starannego planowania całego przedsięwzięcia.
Na koniec jeszcze kilka zdań na temat wymogów formalnych o co pyta wiele osób planujących zabrać swój sprzęt pływający na zagraniczny urlop. W przypadku wyjazdu do Grecji i pływania po wodach przybrzeżnych, nie znaleźliśmy żadnych informacji co do obostrzeń jak i wymogów formalnych. Oczywiście co innego pływać z dala od szlaków morskich czy dużych portów, a co innego wpływanie do marin. Uważamy jednak, że katamaran pompowany najlepiej sprawdzą się poza infrastrukturą - na tzw. dziennie pływanie, chociaż opcję z namiotem na pokładzie i biwakowaniem na plażach Chorwacji też widzieliśmy. Z naszej strony poza banderką Grecji (większość jednostek z wypożyczalni i mniejszych łodzi jej nie posiadała) mieliśmy nasze patenty żeglarskie i sternika motorowodnego, jednak nie zauważyliśmy na wodzie żadnych służb będących uprawnionymi do ich skontrolowania. Zalecamy jednak jak zwykle zdrowy rozsądek, żeglowanie w warunkach odpowiednich do naszych umiejętności i najlepiej z dala od szlaków którymi przemieszczają się szybkie łodzie lub duże jachty.
Co do wyposażenia Minicata w dodatkowe akcesoria na taki wypad, to przede wszystkim - silnik - najlepiej elektryczny - kotwica 5kg (my mieliśmy ze sobą naszą rozkładaną kotwicę której używaliśmy na deskach lub kajakach - 2,5kg i trochę była za lekka) Oświetlenie dodatkowe - będąc w połowie września dzień jest już dużo krótszy, dlatego nie raz wracaliśmy po zmroku. Dobrze sprawdza się proste rozwiązanie w postaci świateł chemicznych, zielone i czerwone do oznakowania nawigacyjnego oraz dobra latarka wodoodporna. Czwartym bardzo ważnym elementem ekwipunku jest nawigacja morska i wspomniany już Navionics. Jej koszt to ok 200pln na rok, jednak jeżeli ktoś pływa dużo, to ten wydatek jest jak najbardziej uzasadniony. Dzięki niej tylko raz zaliczyliśmy mieliznę a okazji do tego były setki :)
O innych rzeczach nie ma sensu wspominać, ponieważ z pewnością każdy zabiera je ze sobą na wodę zawsze - jak chociażby torba wodoodporna, czy dobry krem z filtrem i nakrycie głowy...
Dziękujemy za poświęcony czas na przeczytanie naszej relacji i zachęcamy do własnych podróży z Minicat i dzielenia się swoimi przygodami i wspomnieniami.
Zapraszamy do obejrzenia krótkich video relacji z tego wyjazdu, jak również zdjęć poniżej.
Grecja - Chalkidiki 2020 z katamarane Minicat
Grecja - odkrywamy nieznane miejsca do pływania na desce SUP